Nierówny film Stephane'a Rybojada to ciekawy przykład fabularnej schizofrenii: najpierw mamy propagandową opowieść o dziarskich żołdakach, potem – narrację spod znaku rewizjonistycznego kina
Nierówny film Stephane'a Rybojada to ciekawy przykład fabularnej schizofrenii: najpierw mamy propagandową opowieść o dziarskich żołdakach, potem – narrację spod znaku rewizjonistycznego kina wojennego. Ten drugi film nie wynika jednak z pierwszego. Wydaje się po prostu publicystycznym głosem "contra".
Supermenów z francuskich sił specjalnych poznajemy podczas akcji mającej na celu wyeliminowanie bałkańskiego watażki. Celni, szybcy, sprawni, mądrzy – robią co należy, zgarniają żołd i idą na piwo. Potem, podczas urodzinowego przyjęcia ich lidera (Djimon Hounsou) okazuje się, że są jeszcze nostalgiczni, empatyczni, zabawni i w ogóle "za mundurem panny sznurem". Symbolem ich jedności jest stary kompas, pamiętający jeszcze szturm na plaże Normandii – bo tradycja jest najważniejsza.
Kiedy chłopaki wkraczają do akcji w Afganistanie, film ogląda się wyśmienicie. Regularne wymiany ognia, popisy snajperskie, zabawa w kotka i myszkę z Talibami. Nikt tu nawet nie próbuje cieniować opowieści i bohaterów – Francuzi są "cool", Taliban - "fuj", a lokalna ludność – pogodna i życzliwa. Obrazka nie psuje nawet postać dziennikarki (Diane Kruger), która próbuje obudzić w żołdakach wewnętrznych pacyfistów. Zwłaszcza, że frazesy więzną jej w ustach, kiedy zostaje uprowadzona przez przerażającego Zaiefa (Raz Degan).
Póki więc film pozostaje na torach bezwstydnego widowiska "ku pokrzepieniu serc", wydaje się niewinny w uproszczonym portretowaniu konfliktu. W końcu okazuje się jednak, że wojna jest zła, a gdy ścigani przez siepaczy Zaiefa twardziele zaczynają przeprawę przez ośnieżone szczyty (skojarzenia z "Niepokonanymi"Petera Weira jak najbardziej zasadne), reżyser zaczyna bawić się w moralistę: obserwując postępujący rozkład tkanek i psychiki kolejnych bohaterów, pyta o granice żołnierskiego poświęcenia. Wyśpiewując pean na cześć herosów z sił specjalnych, pokazuje ich jednocześnie jako bojowników o przegraną sławę. Pomaga mu w tym zresztą postać Zaiefa – plakatowej ofiary społecznego i kulturowego determinizmu.
W finałowych scenach "Terytorium wroga" tyle samo jest szczerej frajdy z opowiadania o niekłaniających się kulom twardych facetach, co asekuranckich prób "uszlachetnienia" konwencji kina akcji. Wobec tego na esencjonalne w kontekście rzeczonego gatunku pytanie – czy twórców kręcą filmowe eksplozje i strzelaniny? - nie sposób odpowiedzieć.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu